poniedziałek, 15 kwietnia 2013



W sobotę zostawiliśmy córunię u niani i znaleźliśmy się z Ukochanym jakieś sto kilometrów  od Paryża, w mieście Coulommiers. Miasto to, co na pewno wiedzą ci, którzy mieszkają we Francji, od średniowiecza słynie z produkcji serów o tej samej nazwie. Ja osobiście ser coulommiers uwielbiam. I jeśli znaleźliśmy się w tym małym, średniowiecznym, nie do końca zadbanym, niecałkiem pięknym, zatłoczonym mieście (korki jak na takie maleństwo, były straszne), całkiem przypadkowo, to ja natychmiast skorzystałam z okazji i udałam się na poszukiwanie „fromagerie” czyli sklepu serowarskiego, aby się obkupić w upragniony, przepyszny produkt.
Po drodze zjedliśmy coś na szybko w dziwnej restauracji, przed którą kwitły bujne klomby... sztucznych kwiatów.


No cóż, wiosna nie zawitała przez długi czas więc widocznie właściciele znaleźli substytut kwiecia. Szczerze mówiąc, takich plastikowych, sztucznych kwiatów nie widziałam już bardzo dawno, od czasów dzieciństwa, kiedy to z babcią chodziłam na grób prababci na wioskowy cmentarz.


Sery zakupiliśmy wspaniałe (i nawet nie bardzo śmierdzące). Prócz regionalnego specjału czyli coulommiers, który, nota bene, występował w trzech (!!!) odmianach, zażyczyłam sobie również brie (jako, że miasto Meaux, a jak wiadomo jak brie to koniecznie  brie de Meaux, znajduje się całkiem niedaleko Coulommiers), regionalny tomme nacierany wytłoczynami winnymi (fermentowanym winogronem z dna beczki, w której dojrzewało wino), Ukochanego ukochany, nieco podśmierdujący  saint nectare, twarożek świeżuteńki, jakiego we Francji uświadczyć można tylko w serowarniach, a który wchodzi w skład mego codziennego śniadaniowego menu, oraz kawał przepysznego, jakby wiedeńskiego sernika, sprzedawanego pod prostą acz słuszną nazwą „ciasto serowe”. Mmmm!
Na koniec kazałam dołożyć coś dla smakoszy: konfiturę do sera. Wszystkowiedząca pani za ladą doradziła jabłkowo-pigwową. Konfitury te są absolutnym delikatesem.

Nie będę opowiadać o degustacji w domu, wieczorem, kiedy wyjechała na stół „deska serów”, świeża bagietka  i wspaniałe, czerwone bourgogne, bo nie muszę. Bo chyba nikt kto kocha sery, nie wątpi, że było to niebo gębie, po prostu ABSOLUTNA PYCHA. A jeśli któs za serami nie przepada... no cóż, śmiem twierdzić, że wiele traci :)








8 komentarzy:

  1. Sery są jednym z moich dwóch grzechów głównych, zaraz po czekoladzie oczywiście ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No wlasnie te sery... Ja kocham je miloscia bezwarunkowa, nawet te smierdzace :)

    Coulommier od 1967 organizuje co roku wielkie targowe swieto serow i wina, na odbywa sie w drugiej polowie marca. W tym roku bylo od 22 do 25 marca.
    http://www.foire-fromages-et-vins.com/index2.htm
    Polecam na przyszly rok :))

    Kiedys mialam przez 5 lat profesorke jogi, ktora pochodzila z Coulommiers i byla zakochana w swoim regionie i serach... Nasluchalam sie wiec sporo :) i bylam na tych targach.

    A ja wczoraj mialam okazje poprobowac serow z Ardeche, byly swietne. Szkoda, ze nie pomyslalam, zeby sobie zapisac ich nazwy

    Pozdrawiam Nika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. super plan, dzieki!! szkoda tylko, ze trzeba czekac na nastepne swieto caly rok...

      Usuń
  3. Tez lubie sery z bagietka do tego winko. Tez jakis czas temu mieszkalam w Saint-cloud uwielbiam to miejsce.

    Pozdrawiam goraco ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, to rzeczywiscie przepiekne miejsce i ciesze sie, ze po wedrowkach po roznych krancach i katach Paryza, wyladowalam w koncu tutaj.
    Dziekuje za pozdrowienia!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Sery kocham!!! Uwazaj bo Cie skrytykuja, ze zostawiasz dziecko i spedzasz czas z mezem. To takie francuskie :) Calkowicie w "nie" moim stylu :)
    Bardzo lubie Twojego bloga! Mamy wiele wspolnych tematow. Dodalam Cie do mojej list. Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  6. a bo za mnie taka "matka polka" hihi
    ja tez czytam Twojego bloga z zaciekawieniem!

    OdpowiedzUsuń