niedziela, 20 października 2013

Post

O czym pisać ? O Paryżu ? Już robi to wiele  innych, „świeższych” mieszkańców tego pięknego miasta, bardziej natchnionych, mocniej niż ja, opatrzona, nim zachwyconych. Poza tym tak rzadko mam teraz okazję z jego niezaprzeczalnych urokow korzystać.

O wychowaniu dziecka? Z pewnością pasowałoby do nazwy bloga, ale ja nie mam o tym pojęcia. Idę na wyczucie, po omacku, i nie wiem gdzie zajdę. Moja pobłażliwość, według Ukochanego, który sam został wychowany francuską tresurą,  zaprowadzi córunię na manowce a nas wpędzi w kłopoty w jej wieku nastoletnim.  Pożyjemy-zobaczymy. Bo ja jakoś chciałabym ułatwic Chris poznawanie świata, dokonywanie niezależnych wyborów, a nie od malenkości wbijać ją w sztywne zasady pożycia w społeczeństwie.
Poza tym przyznam się, że dziecięce tematy mnie troszkę nudzą.

O modzie? Moda, ten zbytek, zbytnio mnie nie pasjonuje. Choć interesują mnie ubrania jako takie, ich dobieranie, jakość i styl ale tylko wtedy, gdy się to przekłada na korzyść z nich bezpośrednią: że dobrze na mnie leżą gdy zakładam je do pracy.

O gotowaniu? No cóż, też wolę przeczytać książkę niż siedzieć w kuchni. Choć w tę sobotę znowu długo stałam nad garnkami i było całkiem fajnie. Przyjmowaliśmy gości, więc smażyłam bakłażany i przeciskałam przez praskę  czosnek na antipasti. Z pysznych, kupionych na targu, suszonych śliwek moczonych w zielonej miętowej herbacie przygotowywałam zalewę do kurczaka w stylu orientalnym, prażyłam (i omal ich nie spaliłam!) orzechy nerkowca. Gdy się posieka drobniutko  dużo cebuli i zezłoci ją na patelni razem z kurzymi udkami, szafranem i dużą ilością świeżej lub mrożonej kolendry, to potem zalewa się całość herbatą ze śliwkami i zamyka w szybkowarze na jakies 30 minut. Przed końcem dodaje uprażone na odrobinie masła nerkowce i kilka łyżeczek miodu według uznania i gustu: kto woli słodsze ten daje więcej. O takich oczywistosciach jak sól i pieprz nie wspomnę. I wychodzi nam pyszne danie, wspaniałe z kaszką kuskus. A do niego, bo jesteśmy we Francji, obowiązkowo wino, na przykład pinot noir.




To tyle o gotowaniu. I, jak na mnie, bardzo dużo.

Można jeszcze pisać, na przykład, o pracy. Ale mam dosyć pracy na codzień, żeby jeszcze o niej pisać. Ostatnio nawet w weekendy, telefonami i emailami praca wlewa się do mojej prywatności. Prześladuje mnie o każdej porze dnia i wieczoru. Otrząsam się więc z myśli o niej, zeby się nie przesycić.




Pozostaje mi pisanie o naturze. Ale przecież ja ciągle o niej pisze! Zamiast pisania  lepiej dodać zdjęcie z jednego z naszych parków jesienią.



Jak widać żaden ze współczesnych tematow blogów się mnie nie tyczy. Najlepiej wiec nie będę pisac tylko poczytam przyniesioną z biblioteki biografię Gali, zony Dalego, jeszcze jednej pasjonującej kobiety. Jednej z wielu.


wtorek, 8 października 2013

orzechy

Jeżdżę codzien do pracy w sznurku samochodowych korków, rozglądam się, setki aut sunących powoli jak jakieś żukowate owady, tyle, że zatruwające środowisko, a w każdym z nich po jednej osobie, co za marnacja miejsca. Zza szyby mego pojazdu, w którym również jestem sama, czytam informacje na autobusach, że w jednym muzeum jest wystawa o Etruskach (miałam o nich świetną książkę jako dziecko i odtąd są bliscy memu sercu), w drugim można pooglądać wspaniałe dzieła Goyi. I tyle, tylko te informacje przeczytam, reklamowe afisze pooglądam, na tym się moje paryskie życie kulturalne kończy.
Takie są realia codzienności w wielkim mieście przy posiadaniu małego dziecka, praca-dom w tygodniu a w weekendy, zamiast włóczenia się po muzeach, spacerki na rowerki.

Jedziemy na wieś świętować drugi roczek Chris. Znowu piękne dni, łaskawa pogoda świeci słońcem z niebieskiego nieba, w morzu (bo wieś jest blisko morza) kąpie się nawet jeden chłopiec- no taka jesień to może sobie być!
Po zielonej skoszonej trawie idę z przyjemnością za dom, wdychając zapachy aż tu nagle… znajduję skarb. Orzechy, cale mnóstwo dojrzałych laskowych orzechów leży w trawie i czeka. Są wszędzie gdzie nie spojrzę w dół, a im bardziej spoglądam tym jest ich więcej, jak gwiazd na nocnym niebie latem. Czuję je pod podeszwami butów dlatego stąpam na paluszkach aby nie wbiły się w wilgotną ziemię, a te już wciśnięte pochylam się i wydłubuję palcem.
Wytłumaczenie dla mego uwielbienia jest proste- z braku słodyczy w sklepach owoce sezonowe i orzechy to był dla nas, dzieci z późnego PRLu, rarytas. Podczas wakacji w gospodarstwie dziadków wyjadaliśmy jeszcze zielone laskowe orzeszki gdyż ich dojrzałość przypada na październik czyli wtedy, kiedy już wyjechaliśmy bo zaczęła się szkoła. Pamiętam, jak słuchałam z zazdrością opowieści mojej mamy o tym, ze jak była mała to jesienią po prostu zbierała dojrzale orzechy laskowe z ziemi, i było ich tyle, tyle, tyle…Właśnie tyle ile ja mam ich tu teraz pod nogami, w innym kraju, gdzie nikt ich nie zbiera. Brak szacunku przeciętnego Francuza do darów natury już dawno przestał mnie dziwić.
Znajduje wiec, nauczona doświadczeniem z dzieciństwa w Polsce, dwie cegłówki i zabieram się za zbieranie, rozbijanie i, najprzyjemniejsze, chrupanie. I tak przez kilka dni nie można mnie od tych czynności oderwać J