środa, 27 marca 2013


Praca, praca, praca. Stara praca, a może i nowa ? Czy się zdecydować, przyłożyć do tego nowego projektu, czy się odważyć? To takie kuszące, jak każda nowośc, każde wyzwanie.
Tylko... kto się zajmie córcią wieczorem, poczyta z nią bajeczki przed snem zamiast wrócić i jedynie popatrzeć, jak śpi? Tylko tyle jej mieć z całego dnia- rano szybkie śniadanie-ubieranie a wieczorem zamknięte oczka i spokojny oddech w łóżeczku. Czy tak powinno być czy nie, czy ja mam to wiedzieć ? A skąd mam to wiedzieć, mnie zawsze uczyli, że kobieta to żona, matka, pracownica i kochanka, wszystko z osobna i na raz, tylko dlaczego kapitalizmie dzień ma ciągle tylo 12 godzin a nie conajmniej 20?
I jeszcze to slońce.... Slońce, gdzie jesteś? Wiosenne słońce, które rozjaśnia niebo i myśli w głowie. Promyki zastrzyki energii i dobrego nastroju. Wyjeżdżam na pierwszy wiosenny weekend Wielkanocny i liczę na Ciebie słońce, pamiętaj o mnie!! 

wtorek, 26 marca 2013

W niedzielę (dziś jest wtorek a ja znowu o niedzieli...:), korzystając z z tego, że córcia położona została do łożeczka na popołudniową drzemkę, zarządziłam czas relaksu. O owym zarządzeniu natychmiast poinformowałam ukochanego- aby mi przypadkiem nie przeszkadzał, i zamknęłam się w sypialni z 24-karatowym złotem na twarzy.  Wow!!
„Złotą” maseczkę zakupiłam tutaj. A że okazało się, że jest sprzedawana na sztuki, zamówiłam od razu 10 korzystając z promocji. Voilà:



Kupowałam przysłowiowego kota w worku bo nie miałam pojęcia, czy jest to dobry produkt. Obiło mi się o uszy jedynie kilka razy, że maseczki ze złotem są rewelacyjne, cudowne i świetne, a raz nawet wpadłam przypadkowo na program o urodzie w ITVN („I” od international) gdzie wychwalano ich właściwości.
Jako osoba zadbana i do pewnych granic (ale TYLKO do pewnych) przejmująca się swoim wyglądem fizycznym złapałam, jak to się mówi, okazję. Zwlaszcza, że maseczka ze złotem potrafi czynić cuda, a mianowicie ODMŁADZA. No, skoro odmładza, to ja, niedługo kończąc lat trzydzieści pięc, mieszczę się w przedziale wiekowym idealnej klientki.
A do tego jest taka piękna. Co prawda w dotyku trochę gumowa ale za to blyszcząca, i... złota.



To maska Inków? Zapytał ukochany.
...  

Ech, relaks z 24-karatowym złotem na twarzy jest relaksem iście królewskim. A jaka po nim cera, jakie rozświetlenie!

Leżąc sobie przez blisko 30 minut z tym skarbem obklejającym lico, odmłodziłam się wyśmienicie. Odpoczęłam, pojaśniałam. Choc przyznam- miałam przygotowany aparat aby sobie zrobić zdjęcie i uwiecznić tamten moment na blogu ale... wolałam oszczędzić Wam tego widoku... Cóż, piękność ma swoją cenę- czasem trzeba wyglądać brzydko aby potem być ładnym.

W tym sklepie mają jeszcze inne maski, na przykład złotą z dodatkiem kawioru lub też kolagenową ze śluzem ślimaka...?!??
Ja jednak pozostanę przy mojej po prostu złotej. Bo naprawdę warto!

A tu, kupka po zużyciu. Tyle złota tak blisko!* :)





* To cytat z Poświatowskiej. Czy ktoś jeszcze zna/pamięta/czyta Poświatowską?

poniedziałek, 25 marca 2013


Tyle bym chciała napisać. Na przykład jak siekałam świeżą kolendrę.
Ale zaczął się tydzień pięknym bo słonecznym, mroźnym (jak na Paryż- aż minus jeden!) poniedziałkiem i trzeba było wcześnie wstać, i biec, biec, biec przez cały dzień. Aż do wieczornego opadnięcia niemal bez sił na kanapie, tuż po ułożeniu dziecka do snu.
A kolendrę siekałam (właściwie odcinałam jej listki od łodyżek nożyczkami- to najlepszy sposób!) pachnącą wiosną, latem i wszystkimi świeżymi zapachami świata. Czy istnieje świeżość świeższa niż  świeża kolendra?
Pęczek zielonej, wonnej kolendry kupiłam w niedzielę rano na targu. Trochę zużyłam jako dodatek do wspaniałego dania, o którym na pewno kiedyś napiszę i nawet podam przepis- jak zrobię zdjęcia. Tym razem wszystko odbyło się za szybko- siekanie, gotowanie, szykowanie stołu, goście. No i zdjęć nie ma. A szkoda, bo danie jest efektowne,  lekko egzotyczne, szybkie, tanie i proste w realizacji (o tak! zwłaszcza to ostatnie)   przede wszystkim strasznie smakowite.
 
A resztę kolendry pocięłam nożyczkami, podzieliłam na porcyjki i zamrozilam w plastikowych torebeczkach. Na następne smakowite danie – zamrożony powiew świeżości. 


niedziela, 24 marca 2013


A na niedzielne śniadanie jak zawsze francuskie przysmaki prosto z piekarni: mleczna bułka wiedeńska, moja ulubiona drożdżówka-ślimaczek z rodzynkami no i oczywiście CROISSANTY.


U nas muszą być te maślane choć znam wielu zwolenników croissantów ordinaires czyli „zwykłych” lub też „pospolitych”, zakręcanych jak na rogalik przystało, pieczonych zazwyczaj z dodatkiem margaryny.   Kiedy się je wcina, nie tłuszczą tak bardzo palców masłem...


Po lewej croissant maślany po prawej „zwykły”

Smacznego!


sobota, 23 marca 2013


Każdego ranka staram się znaleźć czas dla siebie. Nawet w tygodniu, kiedy trzeba się zrywać z łóżka i śpieszyć do codziennych obowiązków. Gdy o siódmej włącza się radio-budzik i wesoły głos prowadzącego  audycję zapowiada poranne wiadomości, ja jeszcze leżę z zamkniętymi oczyma i rozmyślam o przyjemnościach, które czekają mnie za chwilę:
 Na przykład już wyobrażam sobie jak stojąc pod prysznicem nakładam na włosy pachnącą maseczkę. Jak po prysznicu owijam się milusieńkim w dotyku, glaszczącym ciało szlafrokiem. Albo jak nalewam pachnącej czarnej kawy do jednego z moich kawowych kubków z nadrukami w stylu retro. Za chwilę ukroję sobie do tej kawy porządny kawał miękkiej, drożdżowej chałki. I obudzi sie córcia wołając oboje rodzicow, z radością wyciągnie do nas rączki ze swojego łóżeczka.
I tak dalej, i tak dalej. Bo takich momentów, wypełnionych przyjemnością jest bardzo wiele; rankiem, gdy zaczyna się nowy dzień, szczęśliwa jest niemal każda chwila. I te chwile to wlaśnie mój czas dla siebie. Gdy myślę w ten sposób nic nie jest w stanie przytrzymać mnie dłużej w pościeli, natychmiast wstaję i biegnę na przeciw szczęściu.


W soboty, takie jak dzisiaj, kiedy po śniadaniu nie muszę szykować siebie do pracy ani córci do niani, po śniadaniu tradycyjnie zapijanym  kawą  (i wlaściwie już symbolicznie- kawa, jej zapach, to symbole poranka), funduje sobie jeszcze duży kubek zielonej herbaty.  Prawdziwej chińskiej, z dodatkiem róży i jaśminu. Przypadowo znalazłam ostatnie pudelko w supermarkecie na półce z produktami z importu. Jako wielbicielka wszelkich odmian herbat nawet się nie zawahałam i natychmiast znalazło się w moim koszyku.




Kubek ze zdjęciem córci, w kubku przepyszna herbata, samo szczęście! To będzie jak zwykle przepiękny dzień. 

piątek, 22 marca 2013


Troche słońca i powietrze jakby łagodniejsze- wiosna wyraźnie puka do drzwi!! Zerwalam się z łóżka przed siódmą; dziwne bo w piątki- dni, w które nie pracuję, lubię sobie poleniuchować w pościeli conajmniej do dziewiątej.
Do wstania o tak wczesnej jak na moje zwyczaje porze przyczynił się całkiem wiosenny śpiew ptaka za oknem oraz nagła chęc poszperania w internecie, poczytania, pooglądania zdjęc, ponapawania się jakąś twórczością, czyimiś zapiskami,czyimś, czemu nie?, życiem.
W miarę przeglądania blogów ogarniała mnie OCHOTA.
Ale zaraz potem pojawił się w salonie zaspany Ukochany, zaniepokojony moim wczesnym wstaniem, że może się żle czuję, że czy coś jest nie tak? oraz oznajmił, że krzątając się w kuchni obudziłam córcię.
Ech, podobno jak dzieci śpią to ściany można rozwalać i nic. I n n e dzieci tak, nie moje.

To było dzis rano. Potem zawiozłam córcię do niani, poleciałam na basen (mój obowiązkowy sport raz w tygodniu), po powrocie przełknełam porządny obiad i pojechałam po córcię aby tradycyjnie spędzić z nią piątkowe popołudnie. Plan był jak zawsze-sala zabaw i, z okazji nadejścia wiosny czytaj: dobrej pogody, spacer po parku.
Teraz jest wieczór i OCHOTA trzyma mnie nadal.
Chyba coś napiszę.

A w parku ganiałyśmy kaczki:



Kaczki połączyły się w urocze parki, wiosna Moi Państwo, wiosna jak nic!