W sobotę zostawiliśmy córunię u niani i znaleźliśmy się z Ukochanym
jakieś sto kilometrów od Paryża, w mieście
Coulommiers. Miasto to, co na pewno wiedzą ci, którzy mieszkają we Francji, od
średniowiecza słynie z produkcji serów o tej samej nazwie. Ja osobiście ser
coulommiers uwielbiam. I jeśli znaleźliśmy się w tym małym, średniowiecznym,
nie do końca zadbanym, niecałkiem pięknym, zatłoczonym mieście (korki jak na
takie maleństwo, były straszne), całkiem przypadkowo, to ja natychmiast
skorzystałam z okazji i udałam się na poszukiwanie „fromagerie” czyli sklepu
serowarskiego, aby się obkupić w upragniony, przepyszny produkt.
Po drodze zjedliśmy coś na szybko w dziwnej restauracji,
przed którą kwitły bujne klomby... sztucznych kwiatów.
No cóż, wiosna nie zawitała przez długi czas więc widocznie
właściciele znaleźli substytut kwiecia. Szczerze mówiąc, takich plastikowych, sztucznych kwiatów nie widziałam już
bardzo dawno, od czasów dzieciństwa, kiedy to z babcią chodziłam na grób
prababci na wioskowy cmentarz.
Sery zakupiliśmy wspaniałe (i nawet nie bardzo śmierdzące).
Prócz regionalnego specjału czyli coulommiers,
który, nota bene, występował w trzech (!!!) odmianach, zażyczyłam sobie również
brie (jako, że miasto Meaux, a jak
wiadomo jak brie to koniecznie brie de Meaux, znajduje się całkiem
niedaleko Coulommiers), regionalny tomme
nacierany wytłoczynami winnymi (fermentowanym winogronem z dna beczki, w której
dojrzewało wino), Ukochanego ukochany, nieco podśmierdujący saint
nectare, twarożek świeżuteńki, jakiego we Francji uświadczyć można tylko w
serowarniach, a który wchodzi w skład mego codziennego śniadaniowego menu, oraz
kawał przepysznego, jakby wiedeńskiego sernika, sprzedawanego pod prostą acz słuszną nazwą „ciasto
serowe”. Mmmm!
Na koniec kazałam dołożyć coś dla smakoszy:
konfiturę do sera. Wszystkowiedząca pani za ladą doradziła jabłkowo-pigwową. Konfitury
te są absolutnym delikatesem.
Nie będę opowiadać o degustacji w domu, wieczorem, kiedy
wyjechała na stół „deska serów”, świeża bagietka ” i
wspaniałe, czerwone bourgogne, bo nie muszę. Bo chyba nikt kto kocha sery, nie
wątpi, że było to niebo w gębie, po prostu ABSOLUTNA PYCHA. A jeśli któs za serami nie przepada... no
cóż, śmiem twierdzić, że wiele traci :)
Sery są jednym z moich dwóch grzechów głównych, zaraz po czekoladzie oczywiście ;)
OdpowiedzUsuńWiemy co dobre, prawda? :)
UsuńNo wlasnie te sery... Ja kocham je miloscia bezwarunkowa, nawet te smierdzace :)
OdpowiedzUsuńCoulommier od 1967 organizuje co roku wielkie targowe swieto serow i wina, na odbywa sie w drugiej polowie marca. W tym roku bylo od 22 do 25 marca.
http://www.foire-fromages-et-vins.com/index2.htm
Polecam na przyszly rok :))
Kiedys mialam przez 5 lat profesorke jogi, ktora pochodzila z Coulommiers i byla zakochana w swoim regionie i serach... Nasluchalam sie wiec sporo :) i bylam na tych targach.
A ja wczoraj mialam okazje poprobowac serow z Ardeche, byly swietne. Szkoda, ze nie pomyslalam, zeby sobie zapisac ich nazwy
Pozdrawiam Nika
super plan, dzieki!! szkoda tylko, ze trzeba czekac na nastepne swieto caly rok...
UsuńTez lubie sery z bagietka do tego winko. Tez jakis czas temu mieszkalam w Saint-cloud uwielbiam to miejsce.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam goraco ;)
Tak, to rzeczywiscie przepiekne miejsce i ciesze sie, ze po wedrowkach po roznych krancach i katach Paryza, wyladowalam w koncu tutaj.
OdpowiedzUsuńDziekuje za pozdrowienia!!
Sery kocham!!! Uwazaj bo Cie skrytykuja, ze zostawiasz dziecko i spedzasz czas z mezem. To takie francuskie :) Calkowicie w "nie" moim stylu :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubie Twojego bloga! Mamy wiele wspolnych tematow. Dodalam Cie do mojej list. Pozdrawiam!!
a bo za mnie taka "matka polka" hihi
OdpowiedzUsuńja tez czytam Twojego bloga z zaciekawieniem!