czwartek, 4 kwietnia 2013




Dawno już tak nie było, żebym w kwietniu cały czas nosiła szaliki, kozaki, zimowe grube płaszcze i ubrania. Ja, która, odkąd mieszkam w ojczyznie Moliera, co roku pierwszego marca uważam, że zimę mamy już za sobą.
Tymczasem wychodzę w przerwie obiadowej na miły, biurowy tarasik aby odetchnąć świeżym powietrzem i zimno okrutne przeszywa mnie na wskroś. Jak w grudniu, nawet świat nie pachnie wiosną.
Znużona jestem już tym zimnem, tymi podkoszulkami, które wciskać muszę pod ubranie aby się nie trząść za biurkiem-mimo ogrzewania, tym pospiesznym poszukiwaniem rękawiczek po kieszeniach przy każdym wyjściu na świat, zmęczona kuleniem ramion na lodowatym wietrze, i palców stóp w butach o zawsze za cienkiej podeszwie, bo tutaj nie nosi się przecież zimowej wersji obuwia, no chyba, że się mieszka w wysokich
górach.


Jedyne pocieszenie i nadzieja to słońce, które oświetla, biedne, jak może tę lodowatą, za nic nie chcącą się ogrzać w świecie ziemię. Do tego słońca wystawiają główki pierwsze kwiaty z pączków na drzewach. Czasem zaśpiewa do niego nawet wiosenny ptak. I mnie się wtedy marzy, ze wstaję rano, zakładam jasne spodnie i balerinki, albo te buty na obcasie kolor jasny beż, które zakupiłam specjalnie na wiosne, narzucam na plecy blezer i pędzę do pracy w cieplym świetle wiosennego poranka.
I oddycham. A Sekwana mieni się w słońcu jak diament.










2 komentarze:

  1. Ja tez już nie mam siły do tej pogody. Dziś pod płaszcz założyłam polar, a małej rajtuzki pod spodnie na spacer. Ale podobno jeszcze tydzień i będzie lepiej! Głowa do góry Paryzanko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za tydzień ma być wreszcie cieplej ?? Naprawdę mnie pocieszyłaś, dzięki!!

      Usuń