Deszcz oczywiście w najlepsze pada sobie dalej wobec tego
proponuję, aby francuski tegoroczny maj przechcić
na marzec. Ja, pomiędzy zajęciami takimi jak szykowanie się do pracy,
dojeżdżanie do pracy, praca, powrót z biura do domu, zajmowanie sie córusią,
spożywanie kolacji przyszykowanej przez Ukochanego (na szczęście odpada mi obowiązek
gotowania), spędzanie wieczorów z Ukochanym (te wieczory mijają zdecydowanie za
szybko) i padanie spać około jedenastej aby obudzić się o siódmej przy
dziwacznej muzyce radia FIP (uwielbiam te pobudki- nigdy nie wiadomo jaki zmyślny
kawałek akurat się trafi) i rebelote,
rozmyślam sobie na temat mojej przeszłości i lat młodzieńczych. Z tego, co mi
jeszcze w pamięci świta , było to pasmo ekscytacji, lata wolności i bezkarności
totalnej. A jaka ja byłam wtedy twórcza!
Dziś to nie to samo. Myśli już nie układają się same w
słowa jak kiedyś. Wigor już nie ten. Pomysłow jak na lekarstwo. Nawet bloga
pisze mi się niemal ciężko, mnie, która pisać uwielbiałam do tego stopnia, że
miałam piątki nawet z najtrudniejszych rozprawek i wypracowań. Nie mówiąc o
późniejszej twórczości do szuflady, która spotkykała się z uznaniem czytających
i którą muszę kiedyś utrwalić na jakimś twardym dysku. Ech, zdarza mi się
myśleć, że będąc matką, mając własną rodzinę, żyję życie kogoś innego, nie moje
własne.
A potem córunia Chris, która uczyniła mnie mamą, dzięki której
miałam zaszczyt zostać rodzicem, wita mnie z radością kiedy przyjeżdżam do
niani, i wszystkie te myśli znikają. I przypomina mi się moja szalona ciotka-dewotka
mówiąca o różnych etapach egzystencji gdy ja, nastoletnia, martwiłam się
idiotycznie, że sie starzeję: „życie się nie kończy: ono sie z m i e n i a”. I cała
tęsknota za tym, co było, co być jeszcze mogło, roztapia się w uśmiechach: moim
do Chris i jej, w odpowiedzi na mój.
Pod spodem kilka zdjęć wiosennych, kamiennych murków
normandzkich. Bo tak teraz sobie szczęśliwie żyję: córcią, rodziną, wyjazdami
do normandzkiego domeczku francuskich dziadków Chris. High life, quoi! J
Iryski. Widząc je czuję, jak się kleją do zębów.
|
Bujnie rosnące bratki, których nikt nie kradnie na bukiety.
|
A tu? niespodzianka!! |