Tak się coś zrobiło gnuśnie, monotonnie, po powrocie z Rzymu. Dni ciągną się spokojne,
nudnawe, pustsze jakieś, może to dlatego, że już wakacje? Tak nas to lato
podeszło dyskretnie, od niewiadomo której strony, ze nadziwić się nie można:
już jest?
O lecie świadczy lepsza
pogoda i oczywiście letnie wyprzedaże, “soldy”. Coś tam kupuję, dla siebie,
zwłaszcza dla córci, wiecznie rosną te dzieci, trzeba więc latać po sklepach,
porownywać, przewidywać rozmiary na następne sezony, i kupować, kupować, żeby
zawsze mieć w zanadrzu i na zapas. Bo może się okazać któregoś dnia ubierając
małą o poranku, że wyrosła tej właśnie nocy ze wszystkich spodni.
Dla siebie kupuję
niewiele ale z przyjemnością- już od roku prawie regularnie ćwiczę w domu z moim
prywatnym amerykańskim trenerem (pięknym jak ken od barbie:) i, choć zawsze znajdzie się coś, co możnaby
poprawić, nie mam problemów z sylwetką; przyjemnie jest wybrać się na zakupy
ubraniowe kiedy właściwie każda rzecz dobrze na Tobie leży.
W pracy też ślamazarniej,
jakby wszystkie sprawy szły sobie własnymi ścieżkami nie zahaczając o moje
biurko, mam czas na uważniejsze słuchanie muzyki z radia paradise, ktore jest
od dawna moim wiernym towarzyszem. A opłaca się, bo perełek tam pełno do
odkrycia, na przyklad to. I to.
A w pracowym ogródku
zakwitły róże w kolorze identycznym jak mój lakier do paznokci stóp.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz