I wlecze
się dalej, wlecze do wakacji, od tego upału i wleczenia się ledwo zipię, gdzie
to żeby urlop brać dopiero w sierpniu. Najlepiej w lipcu, kiedy jeszcze na
ulicach miasta resztki korków i tłoku, ulotnić się daleko wraz z pierwszymi
wczasowiczami i wrócić wypoczętym wprost w pustki paryskiego sierpnia, kiedy
jeszcze ruch w pracy się na dobre nie zaczął. Można się wtedy spokojnie przemieszczać
autem bo z nadmiaru miejsc da się wszędzie zaparkować, a ulicami przewalają się
tylko roztapiający się w upale turyści, wiec brak typowej nerwówki dnia
codziennego. Uwielbiam Paryż w sierpniu, uwielbiam, już to gdzieś pisałam.
Niestety
w tym roku w lecie jestem mamą pracująca (w zeszłe lato byłam tylko mamą, co ułatwiało
sprawę:), wiec zgodnie z niepisanym prawem o wakacjach decyduje niania mojej córki.
Biorę wiec urlop w sierpniu- tym samym terminie co ona.
No i tak
się, do moich sierpniowych wakacji, ten czas wlecze.
Z pracy
wychodzę, z racji lipcowego obluzowania terminów, dość wcześnie, i jadę odebrać
córcię. Tą letnią porą odnajduję ją w parku, bawiącą się pod czujnym okiem
swojej wspaniałej niani.
A że
spotykam tam zazwyczaj koleżankę z córeczką, zostaję jeszcze z godzinkę na
pogaduchy. Niania z resztą czeredki wraca do domu zostawiając dziecko pod moja,
macierzyńską czyli z definicji najczulszą, najuważniejszą opieką. Tak więc
córcia biega sobie po parku samopas a ja plotkują z Inaą na ławce. Po napięciach dnia pracy oddycham tam,
rozluźniam się, teleportowana ze świata na który składa się biurko, telefon,
komputer na łono rozbuchanej latem natury. Przeciągam się, pozwalam odtajać
parującemu od napięcia mózgowi.
Okazuje
się jednak, ze z tą opieką to nie jest tak do końca. Aż boli mnie pisanie o
tym, ze chyba jestem matką nieuważną. Boli wspomnienie przerażonego krzyku
mojego dziecka i tego widoku- ostatnich ułamków sekundy jej upadku pod
rozbujaną huśtawką unoszącą 10-letnią może (= ciężką) dziewczynkę. I boli ten
potworny lęk, który czuję jeszcze pod skórą, pojawiający się zaraz po tym, jak
rzucę się ratować potomstwo z opresji jak wiedziona instynktem samica. W takich
momentach to nie mózg dyktuje, to ciało działa samo.
Moment-upadek,
krzyk-impuls jak wicher porywający mnie abym dotarła jeszcze szybciej, działanie
błyskawiczniejsze od myśli, tulenie córeczki do rozdygotanego serca. Płacz
dziecka i moje łzy bezsilnej wobec nieodwracalnej przeszłości matki. Gdybym mogła cofnąć czas o minutę, nie
odwrócić głowy właśnie w chwili, gdy zbliżała się do huśtawki…
Po pierwszym
odetchnięciu panika: co się mogło stać? Czy malutka główka przetrzymała
gwałtowne spotkanie z huśtawką bez szwanku? Czy trzeba biec, jechać,
prześwietlać, czy jeśli teraz nie ma po niczym śladu to czy to nie tylko pozory,
czy jutro, pojutrze, za miesiąc nie okaże się, że?....
Jak
sobie poradzić z tak olbrzymim niepokojem, gnieżdżącym się po całym ciele, a
najbardziej w sercu?
Na
szczęście okazało się, że huśtawka najprawdopodobniej tylko musnęła główkę
Chris, mała przewróciła się sama tracąc równowagę, a jej płacz wynikał ze
strachu a nie z bólu.
Na
szczęście, na wielkie, wspaniałe, cudowna szczęście. „Na szczęście”, „na cale
szczęście”, ile razy tak właśnie kończą się dziecięce niebezpieczne przygody,
które bez tej odrobiny szczęścia byłyby czasem bardzo groźnymi wypadkami?
Dlatego teraz już wiem na pewno- malutkie dzieci maja własnych Aniołów Stróżów.
Aniołowie zmieniają bieg rozbujanych huśtawek aby tylko musnęły ich główkę
zamiast porządnie w nią uderzyć, układają
małe ciałko lecące w upadku z lóżka lub przewijaka w pozycji takiej, aby
grzmotniecie o ziemie nie było niebezpieczne, w ostatniej chwili przesuwają je
o centymetr w bok aby padając twarzą na trawę nie wykłuły sobie oczka
wystającym tuż przy ziemi kikutem suchego badyla.
A mnie,
biednej, gniecionej wyrzutami sumienia, nieuważnej matce pozostaje im tylko
dziękować za nieoceniona pomoc.
ach te dzieciaki!!! Lilianka dwa miesiace temu, przewrocila sie i rozbila glowe o kant zrobiony z kafelek w przedpokoju. Oczywiscie natychmiast udalismy sie na ostry dyzur gdyz raba byla bardzo gleboka i strasznie krwawila. Dzis Mala ma blizne na srodku czola i "pmiatke" do konca zycia! :)
OdpowiedzUsuńChyba wiele jeszcze przed nami...... Dobrze, ze Chris nic sie nie stalo, i obylo sie bez szpitala!!!