Tyle bym chciała napisać. Na przykład
jak siekałam świeżą kolendrę.
Ale zaczął się tydzień pięknym
bo słonecznym, mroźnym (jak na Paryż- aż minus jeden!) poniedziałkiem i trzeba
było wcześnie wstać, i biec, biec, biec przez cały dzień. Aż do wieczornego
opadnięcia niemal bez sił na kanapie, tuż po ułożeniu dziecka do snu.
A kolendrę siekałam (właściwie
odcinałam jej listki od łodyżek nożyczkami- to najlepszy sposób!) pachnącą
wiosną, latem i wszystkimi świeżymi zapachami świata. Czy istnieje świeżość
świeższa niż świeża kolendra?
Pęczek zielonej, wonnej
kolendry kupiłam w niedzielę rano na targu. Trochę zużyłam jako dodatek do
wspaniałego dania, o którym na pewno kiedyś napiszę i nawet podam przepis- jak
zrobię zdjęcia. Tym razem wszystko odbyło się za szybko- siekanie, gotowanie,
szykowanie stołu, goście. No i zdjęć nie ma. A szkoda, bo danie jest efektowne,
lekko egzotyczne, szybkie, tanie i proste w realizacji (o tak! zwłaszcza to ostatnie) i przede wszystkim strasznie smakowite.
A resztę kolendry pocięłam
nożyczkami, podzieliłam na porcyjki i zamrozilam w plastikowych torebeczkach. Na następne
smakowite danie – zamrożony powiew świeżości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz