Jeżdżę codzien do pracy w
sznurku samochodowych korków, rozglądam się, setki aut sunących powoli jak
jakieś żukowate owady, tyle, że zatruwające środowisko, a w każdym z nich po
jednej osobie, co za marnacja miejsca. Zza szyby mego pojazdu, w którym również
jestem sama, czytam informacje na autobusach, że w jednym muzeum jest wystawa o
Etruskach (miałam o nich świetną książkę jako dziecko i odtąd są bliscy memu
sercu), w drugim można pooglądać wspaniałe dzieła Goyi. I tyle, tylko te
informacje przeczytam, reklamowe afisze pooglądam, na tym się moje paryskie
życie kulturalne kończy.
Takie są realia
codzienności w wielkim mieście przy posiadaniu małego dziecka, praca-dom w
tygodniu a w weekendy, zamiast włóczenia się po muzeach, spacerki na rowerki.
Jedziemy na wieś
świętować drugi roczek Chris. Znowu piękne dni, łaskawa pogoda świeci słońcem z
niebieskiego nieba, w morzu (bo wieś jest blisko morza) kąpie się nawet jeden
chłopiec- no taka jesień to może sobie być!
Po zielonej skoszonej
trawie idę z przyjemnością za dom, wdychając zapachy aż tu nagle… znajduję
skarb. Orzechy, cale mnóstwo dojrzałych laskowych orzechów leży w trawie i
czeka. Są wszędzie gdzie nie spojrzę w dół, a im bardziej spoglądam tym jest
ich więcej, jak gwiazd na nocnym niebie latem. Czuję je pod podeszwami butów
dlatego stąpam na paluszkach aby nie wbiły się w wilgotną ziemię, a te już wciśnięte
pochylam się i wydłubuję palcem.
Wytłumaczenie dla mego
uwielbienia jest proste- z braku słodyczy w sklepach owoce sezonowe i orzechy
to był dla nas, dzieci z późnego PRLu, rarytas. Podczas wakacji w gospodarstwie
dziadków wyjadaliśmy jeszcze zielone laskowe orzeszki gdyż ich dojrzałość
przypada na październik czyli wtedy, kiedy już wyjechaliśmy bo zaczęła się
szkoła. Pamiętam, jak słuchałam z zazdrością opowieści mojej mamy o tym, ze jak
była mała to jesienią po prostu zbierała dojrzale orzechy laskowe z ziemi, i
było ich tyle, tyle, tyle…Właśnie tyle ile ja mam ich tu teraz pod nogami, w
innym kraju, gdzie nikt ich nie zbiera. Brak szacunku przeciętnego Francuza do
darów natury już dawno przestał mnie dziwić.
Znajduje wiec, nauczona
doświadczeniem z dzieciństwa w Polsce, dwie cegłówki i zabieram się za
zbieranie, rozbijanie i, najprzyjemniejsze, chrupanie. I tak przez kilka dni
nie można mnie od tych czynności oderwać J
mój wujek - brak dziadka - miał leszczyny w sadzie! czasem bywaliśmy u niego jesienią, gdy zaczynały się wykopki ziemniaków i udawało nam się załapać na już dojrzałe, przepiękne orzechy :)
OdpowiedzUsuńJa niestety takich wspomnien o orzechach nie mam, bo mieszkalam w miescie. Ale latem zbieralismy na MAzurach jagody, dzikie maliny no i lowilismy ryby zeby je od razu usmazyc w smazalni.
OdpowiedzUsuńMoje lata "mamowania", a raczej lata dziecinstwa moich dzieci w Paryzu wygladaly podobnie (teraz jest inaczej, bo juz podrosli :).
W weekendy myslalam tylko o tym jak sie wyrwac poza miasto. Czesto tak robilismy. Ale czasem gdy byla brzydka pododa planowalam wizyte w muzeum lu na jakiejs wystawie gdzie dzieci tez maja co robic. NAwet w Luwrze sa atelier dla maluchow. Zostawia sie dziecko na godzinke lub poltorej z historykiem sztuki i paroma innymi maluchami, a sama masz troche czasu na kawe lub wlasne zwiedzanie.
Pamietam, ze mialam nawet przewodnik "Paris pour les petits" czy jakos tak. Pewnie nadal go wydaja co roku, wiec moge polecic.
I pamietam jak raz pojechalismy z dziecmi w sobote pod Paryz i znalezlismy opuszczony orzechowiec z orzechami laskowymi. Wyzbieralam z ziemi wszystkie. Mielismy zabawe na dlugie tygodnie z ich jedzeniem...
Pozdrawiam i milego dnia
Nika
Mamy bardzo podobne zycie intelektualne i kulturalne ;)
OdpowiedzUsuńMoje rownież sprowadza sie do podziwiania plakatów !
Dziewczyny posłuchajcie piosenki pt."Wieczór na rzeką zdarzeń" Andrzeja Zauchy a optymistycznie odpłyniecie, a piosenka i gos Andrzeja to sztuka nad sztukami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
René
rzeczywiscie iekna piosenka, Dzieki!!
UsuńKocham orzechy laskowe! Ale jedzenie ich sprowadza sie u mnie do kupowania nutelli :) pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuń